Jestesmy po dwoch dniach niesamowitych wrazen - przenieslismy sie w czasie. Mielismy wspanialego przewodnika - Sinatha, do ktorego kontakt dostalismy od poznanych w pociagu Australijczykow. Sinath plynnie posluguje sie jezykiem angielskim (na codzien uczy tego jezyka), urodzil sie w obozie dla kambodzanskich uchodzcow w Tajlandii podczas rzadow Czerwonych Khmerow i jest bardzo madra i oczytana osoba. Swoimi opowiesciami z pasja potrafil nas zarazic i wprowadzic w atmosfere ankorskich swiatyn. Poza tym, dowiedzielismy sie od niego bardzo duzo na temat zycia codziennego, historii, kultury oraz przyrody Kambodzy. Jakby co - goraco polecamy i z przyjemnoscia udostepnimy kontakt do niego :) Oprocz przewodnika mielismy takze swojego kierowce tuk-tuka, ktory nas wszedzie wozil. Odleglosci pomiedzy poszczegolnymi swiatyniami sa bowiem za duze na zwiedzanie piesze.
Pierwszego dnia zwiedzalismy mniejsze i mniej oblegane przez turystow swiatynie. Rozpoczelismy o 9, a zakonczylismy o 16. Towarzyszyl nam niemilosierny upal i niemal 100-proc. wilgotnosc powietrza. Atrakcje, ktore widzielismy, wynagrodzily jednak te trudy z nawiazka :) Ruiny swiatyn maja swoj niepowtarzalny, mistyczny klimat, czuc w nich historie i to przez duze H! To w nich miescila sie stolica owczesnego Imperium Khmerskiego, a najstarsze z nich zostaly zbudowane ponad 1000 lat temu, kiedy na terenie Polski byla jeszcze dziewicza puszcza. Khmerzy musieli sie bronic przed najazdami Tajow, Chinczykow i Mongolow dlatego swiatynie otoczone sa majestatycznymi murami i fosami, ktore kiedys pelne byly krokodyli! W 1992 roku caly kompleks zostal wpisany na liste swiatowego dziedzictwa UNESCO.
Drugiego dnia wstalismy o 4.30 rano, zeby podziwiac wschod slonca w Ankor Wat. Od 5 rano z minuty na minute, granatowe niebo rozjasnialo sie, by w pewnym momencie przybrac pomaranczowa barwe - na tym tle wieze swiatyni wygladaly przepieknie. Po wschodzie slonca setki ludzi, ktore podziwialy ten spektakl swiatla razem z nami, rozjechaly sie do swoich hoteli zjesc sniadanie, a my dzieki temu moglismy zwiedzac ta najwieksza swiatynie bez tlumow i w spokoju podziwiac majestat oraz wszystkie detale podczas przemierzania jej tajemniczych korytarzy. Nastepnie pojechalismy do Ta Prohm - slynnej z drzew i korzeni, ktore sie do niej wdzieraja i tego, ze to wlasnie tu krecono sceny filmu Tomb Raider. Tam niestety zlapala nas ulewa, ktora utrudniala zwiedzanie. Na koniec udalismy sie do Bayon, gdzie wyrzezbionych jest ponad 200 kamiennych twarzy owczesnego krola Jayavarman'a VII i caly czas ma sie poczucie, ze jest sie przez niego obserwowanym :)
Pole powalil fakt, ze kazda swiatynia wykonana jest z niezwykla precyzja i symetria, a wszystkie detale po tylu latach utrzymuja sie w tak dobrym stanie. Michalowi natomiast najbardziej zaimponowaly gigantyczne drzewa w Ta Prohm i wdzierajaca sie z kazdej strony dzungla. Szkoda tylko, ze tak wiele bezcennych rzezb zostalo zniszczonych lub rozkradzionych, glownie w okresie rzadow Czerwonych Khmerow. Dla przykladu nie ostal sie zaden (!!!) z tysiecy posagow Buddy...