Dzisiejszego poranka obudzil nas miejski gwar za oknem. Rozpoczelismy
ten dzien od sniadania na dachu naszego hostelu.
Wyruszylismy nastepnie w poszukiwaniu agencji turystycznej, ktora ma
nam zorganizowac wyprawe w gory na polnoc, az pod granice z Chinami -
na Fansipan - najwyzszy szczyt Indochin. Po udanej negocjacji cenowej
(z poczatku mialo to byc 820 $ za 2 osoby, a po 10 minutach stanelo
ostatecznie na 410 $ za nasza dwojke!!!)
Pelni humoru wybralismy sie na dalsze eksplorowanie Hanoi.
Pierwszym naszym przystankiem bylo mieszczace sie na miejscowym "Placu
Czerwonym" mauzoleum dziadka Ho Chi Minh, obstawione z kazdej strony
wojskowymi, ktorzy za wszelka cene pilnuja by turysci nie przekraczali
wyznaczonej linii. Wszyscy, ktorzy to zrobia, sa przez nich szybko
karceni, przenikliwym dzwiekiem gwizdka :)
W nastepnej kolejnosci zobaczylismy One Pillar Pagoda, slynna za to, ze
ma juz prawie 1000 lat i caly czas stoi na swojej jednej nodze.
Pozniej skierowalismy sie do miejskiego ogrodu botanicznego, ktory
stanowil wreszcie pewna oaze spokoju w tym zwariowanym miescie. Widac,
ze jest to popularne miejsce wsrod lokalsow, widzielismy rowniez kilka
par nowozencow robiacych sobie pamiatkowe zdjecia slubne.
Ostatnim i najciekawszym zabytkiem na naszym dzisiejszym szlaku byla
Swiatynia Literatury, rowniez prawie 1000-letni historyczny kompleks,
ktory przez setki lat pelnil funkcje glownego centrum naukowego Wietnamu,
nawiazujacego do idei Konfucjusza. Zdecydowanie najbardziej godne
polecenia miejsce, ktore poki co tutaj widzielismy. W drodze powrotnej
do Hostelu przeszlismy przez Park Lenina, z wielkim pomnikiem
upamietniajacym tego dostojnika ;)
Wieczorem, po krotkim odpoczynku, na kolacje jedlismy prawdziwy,
tradycyjny wietnamski street food - najpierw klasyczne Pho, czyli
makaron ryzowy, zalany czyms w rodzaju rosolku, z miesem, swiezymi
warzywami i przyprawami. Pozniej, przypadkiem natknelismy sie jeszcze
na super miejscowke, grillujaca wybrane przez nas dowolnie produkty.
Wybralismy kalmary, kurczaka i jakies warzywka i po kilku minutach
wyladowaly one na naszym stole jeszcze skwierczace na goracym mini
grillu. Do tego lokalne piwo Ha Noi Beer - pychota! :)